fbpx
Blog
Rodzina pierwszą szkołą wiary
Jako rodzice podczas chrztu naszych dzieci zobowiązaliśmy się wychowywać je w wierze, „aby zachowując Boże przykazania miłowały Boga i bliźniego”. Myślę, że wielu rodziców – podobnie jak ja – zastanawia się, jak to w praktyce zrobić.

Własny przykład

Z jednej strony oczywistym wydaje się, że najważniejszy jest przykład własny. Czym innym jest, kiedy mama „marudzi”, że trzeba się modlić, czym innym sytuacja, gdy dzieci widzą mamę na kolanach. To na pewno ważne. Jednocześnie trzeba znaleźć granicę, żeby nie przesadzić z epatowaniem wiarą, tematami kościelnymi, obrzędami, modlitwami. Nie raz słyszałam historie o dzieciach bardzo zaangażowanych religijnie rodziców, które miały przesyt tematu wiary i odchodziły od Kościoła.

I tu pojawia się problem. Jak mam uczyć moje dzieci wiary, żeby ich nie zniechęcić? Nie ma jednej odpowiedzi, to jasne. Zastanawiając się nad tym zawsze pocieszam się myślą, że Pan Bóg jest pomysłowy. Jeśli ja nie dotrę z Ewangelią do mojego dziecka, mimo starań, to Pan Bóg będzie wiedział, jak do niego dotrzeć. A że człowiek jest wolny… to już od tego dziecka będzie zależało, co Panu Bogu odpowie. To, co wiem na pewno, to że muszę próbować. Obiecałam to Panu Bogu i myślę, że dla mnie jako rodzica, to jeden z moich obowiązków. Jeśli sama wierzę – powinnam starać się o Niebo dla moich dzieci.

Jak to robić?

Pierwsza sprawa, jaka przychodzi mi na myśl, to modlitwa w ich intencji, przede wszystkim o to, aby otrzymały łaskę wiary. Pamiętam rozmowę z pewną mamą, która powiedziała mi, że codziennie modli się o dobrych mężów dla swoich córek (to były wówczas dziewczynki kilkuletnie). Poruszyło mnie to, bo pomyślałam, że taka codzienna modlitwa, trwająca przez kilkanaście lat, to najlepszy sposób na uproszenie Pana Boga o sprawy leżące nam na sercu. A jaka w tym wierność! Dzień w dzień, na kolanach, w określonej intencji. Świadectwo tej mamy sprawiło, że i ja zaczęłam codzienną modlitwę różańcową o potrzebne łaski dla moich dzieci. Wierzę, że kto jak kto, ale Maryja otoczy je swoją opieką najlepiej.

Druga rzecz, to wdrażanie do praktykowania wiary od samego początku. W moim domu rodzinnym zawsze wieczorem modliliśmy się razem. Rano zwykle każdy o innej porze biegł do swoich obowiązków, ale przed snem był ten moment wspólnego zwrócenia się do Boga. Bo „gdzie dwaj albo trzej modlą się w imię Moje…”. Podobnie było z nauką modlitw – nikt mnie ich nie uczył. Zapamiętywałam je, słuchając, gdy modlili się moi bliscy. Litanię Loretańską i Litanię do Serca Pana Jezusa też potrafiłam mówić z pamięci. W maju i czerwcu mama przygotowywała na stole w dużym pokoju „ołtarzyk” ze świętym obrazem i kwiatami, i tam codziennie odmawialiśmy modlitwę odpowiednią dla określonego miesiąca, chyba, że danego dnia udało nam się uczestniczyć w nabożeństwie w kościele. Ten sposób nauki modlitwy wydaje mi się najbardziej naturalny, choć gdy próbuję podobne zasady przełożyć na grunt własnego domu, to nie wychodzi to tak, jakbym chciała. Staram się jednak, widząc w tym wielką wartość.

Nie pamiętam już kiedy zaczęłam uczestniczyć w Triduum Paschalnym. Wiem jednak, że miałam może kilka lat i choć wiele z tego nie rozumiałam, od początku było to dla mnie duże wydarzenie i piękny wstęp do Świąt. W kolejnych latach, już we wspólnocie młodzieżowej, dowiadywałam się w tym temacie coraz więcej i cieszyłam się, że rodzice, sami uczestnicząc w poszczególnych liturgiach, „przyzwyczaili mnie” do tego świętowania. Dziś próbuję nauczyć tego moje dzieci. Pamiętam, byliśmy całą rodziną kilka lat temu na Triduum Paschalnym z naszymi kilkulatkami. Gdy poszliśmy potem na mszę w Święta, zaskoczone córki pytały „dlaczego tak krótko?”. To nam pokazało, że choć niełatwo było przetrwać czas liturgii z małymi dziećmi, to jednak zadziałało to na nie w ciekawy sposób i wcale nie zniechęciło. Miałam to szczęście, że moi rodzice wierzyli, praktykowali, pochodzili z wierzących rodzin. Później – kolejne szczęście – trafiłam do dobrej wspólnoty parafialnej. Tam zresztą spotkaliśmy się z mężem. Efekt był taki, że gdy odbywał się nasz ślub, w naszym kościele, fotograf zauważył, że w tym miejscu czujemy się jak w domu – zupełnie bez stresu. Tak rzeczywiście było i myślę, że to przede wszystkim zasługa naszego rodzinnego wychowania i tej wspólnoty właśnie, która przyciągała nas w to miejsce.

Żywe Słowo

Trzecia sprawalektura. Gdyby przyjrzeć się, ile jest dostępnych wersji Pisma Świętego na rynku wydawniczym… to jest tego zatrzęsienie! Biblia dla kobiet, Biblia do rysowania, Biblia z obrazkami i bez, z wyróżnionymi kolorem wypowiedziami Pana Jezusa… Naprawdę dużo. Pozycje dla dzieci też są i to takie, które mogą zainteresować różnych małych odbiorców. U nas w domu na samym początku sprawdziła się znana mi z dzieciństwa „Biblia w obrazkach dla najmłodszych”. To krótkie streszczenia ważnych wydarzeń z Pisma Świętego z dołączonymi pytaniami, podsumowującymi całą historię. Moje córki wielokrotnie wracały do przeczytanych już historii, prosząc nas o zadawanie im pytań do tekstu. Rzeczywiście, dużo potem zapamiętywały. Mamy również słynną „Biblię w komiksie”. Myślę, że są osoby, którym ta wersja się spodoba, są takie, którym „nie podejdzie”. Jest na pewno łatwiejsza do zrozumienia w kontekście języka, napisana bardzo prosto. Z drugiej strony obrazki są stylizowane na takie, jak w komiksach z superbohaterami – komuś może to odpowiadać, kogoś zrazić. Fakt faktem – słyszałam o wielu dzieciakach, które właśnie tę wersję Pisma Świętego pochłaniały najchętniej. U nas sprawdza się również tzw. Biblia z papugą – czyli Pismo Święte dla młodych, wydawnictwa Pallottinum. Daliśmy tę wersję każdemu z dzieci przed I Komunią Świętą, aby czuły, że to ich indywidualne Pismo Święte, aby zachęcić je do czytania. Co ciekawe, jedna z naszych córek bardzo wzięła sobie do serca słowa, które usłyszała podczas kazania w niedzielę Słowa Bożego. Wtedy właśnie, podczas Mszy Świętej dla dzieci, ksiądz zachęcił je do codziennego czytania Biblii. Jakie było moje zaskoczenie, gdy spostrzegłam, że na wyjazd weekendowy do rodziny nasza córka spakowała przede wszystkim… dwie wersje Pisma Świętego – bo przecież ksiądz zalecił codzienne czytanie! Tu znów wracamy do punktu pierwszego. My, jako rodzice musimy mieć relację ze Słowem Bożym, jeśli chcemy, żeby nasze dzieci też ją miały.

Kolejna rzecz – chociaż może powinnam o niej napisać na samym początku. Bóg jest Ojcem. To my – jako rodzice – poprzez relację z naszymi dziećmi odwzorowujemy postać Boga – Ojca. Od tego, jaką więź zbudujemy, będzie zależało jak będą Go postrzegać. Słyszałam historie osób, którym bardzo trudno było uwierzyć w Boga głównie z tego powodu, że w swoim życiu nie doświadczyli miłości rodzicielskiej. Szczególna jest tu rola taty. Jak uwierzyć w Boga, kochającego Ojca, jeśli w swoim domu doświadcza się przemocy lub obserwuje uzależnienie własnego rodzica? Nasza rola jest więc wielka, jako tych, którzy są na Boży obraz i podobieństwo…

Łaska Boża

Tak sobie myślę, że pewnie staramy się każdy tak, jak potrafi najlepiej. Tylko, że i tak, to nie wszystko zależy od nas. My możemy inspirować, odpowiadać na pytania, uczyć dobrych nawyków, motywować do pracy nad sobą… ale czy nasze dzieci będą chciały też iść tą drogą, to się dopiero okaże. I to na pewno będzie łaska i zasługa przed wszystkim Pana Boga.  

Na koniec pociesza mnie jeszcze historia mojej dobrej znajomej, która jako nastolatka miała bardzo nie po drodze z Panem Bogiem. Była wtedy w okresie mocnego buntu i niechęci do Kościoła. Jej rodzice wciąż modlili się w jej intencji. Już jako dorosła osoba nawróciła się i Pan Bóg stał się dla niej ważny. Mówiła mi o tym, pocieszając, że nawet jeśli nie od razu widzimy efekt naszych starań, to Pan Bóg naprawdę słucha tego, o co prosimy. Spójrzmy też na św. Monikę, która przez 17 lat modliła się nieustannie o nawrócenie dla swojego syna Augustyna, który również został świętym! Trwajmy w modlitwie za nasze dzieci.

 

Autor: Joanna Fiołek

 

Więcej o tym, jak mądrze wychowywać nasze dzieci, blisko Pana Boga, można dowiedzieć się podczas rekolekcji rodzinnych „Dni dla Rodziny”. Kliknij po szczegóły.

Skip to content